Tuesday, October 12, 2010

William Saroyan about Armenia


„I would like to see any power in this world destroy this race, this small tribe of unimportant people, whose history has ended, whose wars has been fought and lost, whose structures have crumbled, whose literature is unread, whose music is unheard and whose prayers are no more answered.
Go ahead, destroy Armenia, see if you can do it. Send them from their homes into the desert, let them have neither bread nor water. Burn their homes and churches. Then, see if they will not laugh again, see if they will not sing and pray again. For, when two of them meet anywhere in the world, see if they will not create a new Armenia.”

Thursday, October 7, 2010

Just some thoughts


Ośnieżone szczyty. Chłodny wiatr o poranku.
Nie odczuwam samotności. Nie odczuwam tęsknoty. Gdzieś się schowały uczucia i emocje. Jest spokój. To tu jest lepsze, pełniejsze. Ciężko to wyjaśnić. Sama nie rozumiem. Oni nie rozumieją, Ci ludzie tam, Ci co wiodą dalej żywot w Polsce. A dla mnie Armenia jest błogosławieństwem. Czuję tu siebie, tak jak dawno nie czułam. Lubię życie tutaj, choć pozbawione jest podstawowych wygód. Chyba dobrze spędzić taki czas ‘na wygnaniu’, żeby sobie uświadomić jak niewiele potrzeba by się uśmiechać.
Nie potrzeba pralki, można wyprać ubrania ręcznie.
Nie potrzeba już lodówki, można trzymać jedzenie na balkonie.
Nie potrzeba supermarketu z produktami z całego świata. Można jeść to co natura daje nam o danej porze roku.
Tak niewiele potrzeba.
Wystarczy uśmiech człowieka, miłe słowo, chęć pomocy.
Tam wszyscy się spieszą, pędzą za nie wiadomo czym, nie wiadomo dokąd.
Tu jest spokój, można się zatrzymać, zjeść wspólny obiad. Pomocna dłoń czeka na każdym kroku.
Tutaj czuje się dobro. Jesteśmy bliżej nieba, to prawda. Jesteśmy. Gwiazdy widać lepiej. Co noc podziwiam. Przepięknie.
Boję się powrotu. Nie chcę powrotu. Tutaj jest mi dobrze. Tutaj odnalazłam siebie.
Tylko czasem słyszę cichy głos: „Bądź odpowiedzialna! Dorośnij w końcu!” Coraz cichszy.
Może więc nigdy nie ‘dorosnę’?

Tuesday, October 5, 2010

Chichkhan Juice Making, 30th September 2010


Nadeszła jesień. Krzewy nad jeziorem Sevan pokryły się pomarańczowymi owocami. Przy drodze stoją sprzedawcy z plastikowymi workami pełnymi chichkhan. To owoc, z którego Ormianki robią sok na zimę, pełen witamin i leczący siedem dolegliwości. Ze względu na barierę językową pewnie nigdy nie dowiem się jakie.
Koleżanka z biura proponuje nam pomoc i niemalże siłą zaciąga nas na targ, gdzie nabywamy 3kg kwaśnego owocu (1000dram czyli około 9zł), który w smaku przypomina pigwę. Budzi wspomnienia z dzieciństwa.
Wieczorem nasz dom wypełnia się ludźmi, garnkami, sitami, miskami. Wszyscy chcą pomóc w procesie twórczym. Tyle rąk do pracy, że mogę skupić się na dokumentacji fotograficznej. Sąsiedzi także wiedzieć będą, że robimy sok, gdyż około 21szej okazuje się, że nie mamy wagi ani słoika potrzebnych do odmierzenia ilości soku i cukru. Schodzimy piętro niżej do zaprzyjaźnionej sąsiadki. Jednak nie tylko ona otwiera drzwi. Zza pozostałych dwojga drzwi także wyglądają zaciekawione głowy.. Nagle otacza nas tłum ludzi, tam gra telewizor, tu bawią się dzieci. Chęć pomocy jest duża, także dość szybko wracamy na górę z litrowym słoikiem i staromodną wagą.
Po 3 godzinach sok jest prawie gotowy. Jeszcze tylko przez 5 dni trzeba go mieszać minimum 3 razy dziennie. Następnego dnia wszyscy w biurze pytać nas będą  ‘are sou mixing?’
Tak szybko rozchodzą się wieści w Vardenis…

For bigger photos click here. Armenian internet doesn't want to cooperate with blogger...